Budynek jest wielki i pusty. Widać, że stoi tu od dawna; ząb czasu zdążył się w niego dobrze wgryźć. Drzwi stare, wysłużone. Z okien na górze trzepoczą poszarpane płachty.
Ale widać też podniesiony dach, dobudowane piętro i nowe skrzydło po prawej stronie. Teren zastawiony maszynami rolniczymi. Pod ścianą stare krzesła. Resztki materiałów budowlanych. Rdzewiejąca sterta złomu. Śmieci.
Kiedyś była tu szkoła, zbudowana w czynie społecznym. Dziś ma ją na własność Wojtek. Właśnie wjeżdża traktorem na boisko. Krowy patrzą na to ze spokojem.
Wojtek kupił szkołę na OLX-ie. Wcześniej ją zlikwidowano — nie było dzieci, nie było już moich rodziców i całej ich kultury pracy w szkole. Były widoki na lepsze życie: pieniądze ze sprzedaży budynku miały pójść na asfalt we wsi. Ludzie się o to pokłócili. Część wolała asfalt, część szkołę.
Potem budynek popadał w ruinę. Wojtkowi zrobiło się szkoły żal — jego tata ją budował, z innymi. Była dumą całej wsi. Dlatego Wojtek wziął na szkołę kredyt. A teraz jest już 8 lat później i Marzena, jego żona, dwa razy dziennie doi 60 krów, żeby starczyło na raty. Choć krów bardzo już nie lubi.
Mnie też było żal szkoły. Wiedziałam, że stoi zaniedbana. Wcześniej to było nie do pomyślenia. Mój ojciec nie miał w życiu ważniejszej sprawy. A najbardziej szkoda drzew. Ogromne topole rosły przy boisku. Kręgosłupy mojego dzieciństwa.
Właśnie kiedy je ścięto, powiedziałam: nigdy tam już nie pojadę. Ale po 20 latach wróciłam do Chlebiotk. Chciałam znaleźć ślady tamtego życia.
Znalazłam dużo więcej: Marzenę, Wojtka, Adama, Kamilę, Przemka, Martę, Ulę, Sławka i Krzyśka. Cały aktualny świat. I o tym jest ta historia.
Iga Łapińska